Stary, stareńki komiks, o przygodach trójki harcerzy - przyjaciół, z których jeden ma jeszcze daleką drogę do uczłowieczenia... Tym razem konstruktor A'Tomek z wanny i odkurzacza zbudował wannolot. Chłopcy postanawiają wyruszyć w podróż krajoznawczą i pozwiedzać świat. Na początek jednak próbują nauczyć się języków obcych metodą słuchania nagrań podczas snu. Metoda teoretycznie działa, jednak Tytusowi pechowo nastawiono wywiad z chuliganem zamiast właściwej płyty. Pierwszym celem podróży miał być zerowy południk geograficzny w Londynie. Bohaterowie wyruszają w drogę i już zaraz po starcie napotykają pierwszą przeszkodę - rakietę kontroli paszportowej. Podobno scena ta została dodana na specjalne polecenie cenzury, której nie podobała się idea, by trójka przyjaciół mogła polecieć na Zachód bez żadnej kontroli. Potem podróż mijała już bez zakłóceń, ale...
ale kierunek był niecelny, zaś lądowanie miało miejsce w Sztokholmie. Bohaterowie zabawili tam krótko, lecz Tytus zdążył zrobić mini-potop na Kungsgatan w rewanżu za potop szwedzki. Po drodze do Londynu wlecieli w teren manewrów wojskowych, zaś już na Wyspach spotkały ich kolejne przygody - wypadek drogowy na skutek nieprzyzwyczajenia do lewostronności ruchu oraz wygłoszenie przez Tytusa wykładu o śmiechu w Hyde Parku. Dalsza podróż to kolejna pomyłka - zamiast lodów Arktyki - Paryż. I znowu stereotypowo - bagietki jedzone na czas oraz kloszard zasypiający w wannolocie.
Do Arktyki trio harcerzy w końcu dotarło - i tu znów faux pas - myśląc, że ratują młodego Lapończyka przed śmiercią w pazurach niedźwiedzia polarnego, uśpili jego mamę, która chciała dać mu klapsa... Pożegnanie z okolicami bieguna miało charakter bardzo dramatyczny - Romek z Tytusem oderwali się od lodowca wraz z krą i podryfowali w nieznane, aż na wyspę zamieszkaną przez prawdziwego, wykwalifikowanego rozbitka. A'Tomkowi udało się ich odnaleźć i ruszyli w dalszą drogę, do imperialistycznego USA.
Najpierw, w Nowym Jorku, jeszcze przed lądowaniem zostali wmanewrowani w reklamowanie amerykańskich produktów (których wcale nie używali, bo polskie lepsze), potem Tytus wziął udział w pościgu za gangsterami napadającymi bank, by na koniec, na Florydzie, trafić na plażę klubu dla białych rasistów. Z Florydy - przeskok kontrastowy, na kubańską wyspę piratów - Caguanes. Skarb był fałszywy (krasowe nacieki wapienne zamiast pereł), za to aresztowanie przez żandarmów - prawdziwe. Na szczęście towarzysz Castro, do którego zostali doprowadzeni, od razu kazał ich wypuścić, bo "Polska naszym przyjacielem" i zaprosił na bal z okazji wybudowania fabryki przez Polaków.
Po Kubie przyszła pora na afrykańskie upały - tygodniowy wypoczynek pod palmami, a stamtąd przelot nad Saharą. Tam od wannolotu odpadło przerdzewiałe dno. Harcerze musieli wędrować przez pustynię i dokonali kolejnego bohaterskiego czynu - zniszczenia płatnej studni, jedynego źródła wody w okolicy. Jak stwierdził Tytus - "życie ludzkie jest ważniejsze niż czyjeś małe interesy". A z rozbitej studni woda wyciekała tak obficie, że powstała nowa oaza.
W tejże oazie spotkała ich już ostatnia przygoda - trąba powietrzna. Tak silna, że choć przywiązali się do palmy, wyrwała ich drzewo z korzeniami i przerzuciła na Morze Czarne, do Arteku, do międzynarodowego obozu pionierów. A tam już oczywiście przyjaźń między narodami, internacjonalizm, bratanie się z towarzyszami z całego świata, feeria flag, tańce - i słowa "przyjaźń" i "pokój" we wszystkich językach, jakich tylko można chcieć. Żeby było jeszcze słodziej, radzieccy modelarze podarowali Tytusowi i spółce wannoamfibiohelipoduszkoczołgolot. Czyli co radzieckie, to najlepsze.
Podsumowując - uważam książeczki o Tytusie (no, powiedzmy, pierwsze 18 książek, reszta już jest kiepska) za bardzo pozytywne, wesołe i jak najbardziej odpowiednie dla dzieci. I nawet kształcące - nawet z tej podróży dałoby się dowiedzieć paru pożytecznych rzeczy, choćby z geografii. Ale jest też ona pewnym wyjątkiem - wyje duchem idei komunizmu, w jego najbardziej idealistycznej i naiwnej postaci. Idea może i piękna, tylko tak przesłodzona, że zęby bolą. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie większość treści ideologicznych została wprowadzona na życzenie cenzury. I że pewnie inaczej się nie dało. Ale kontrast między radosnym obozem pionierskim, a amerykańskim "a u was murzynów biją" jest naprawdę niestrawny. Tomik warto mieć, o ile komuś zależy na skompletowaniu kolekcji. Ale niekoniecznie zaglądać do niego więcej niż raz, chyba że się chce sobie przypomnieć absurdy lat 70.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz