Nagłówek reklamowy

czwartek, 12 grudnia 2013

"Na końcu języka : poradnik leksykalno-gramatyczny" - Stanisław Bąba, Bogdan Walczak

     
     Jak sama nazwa wskazuje, poradnik. Do tego wydany w 1992, a język od tego czasu się już trochę zdążył pozmieniać. Ale - wydany przez PWN i rekomendowany do użytku szkolnego, a wtedy jeszcze poziom kształcenia był całkiem przyzwoity. Więc zajrzeć sobie można. Tym bardziej, że jest oparty na felietonach publikowanych w różnych czasopismach, w tym w "Języku Polskim" w latach 1977-1991, więc można przy okazji poznać trochę praktycznej historii języka w ostatnich latach. Dobrane felietony można podzielić na dwie główne części. W pierwszej znajdą się rozważania dotyczące kwestii ogólnych, podczas gdy do drugiej trafiły te, które omawiają konkretne przypadki zaczerpnięte z uzusu, podzielone z kolei na cztery grupy: zagadnienia leksykalne, frazeologiczne, składniowe oraz fleksyjne.

     Na początku zapoznajemy się z rozważaniami teoretycznymi. Niestety będzie przemawiać przeze mnie spaczenie zawodowe językoznawcy, dla którego większość tych kwestii jest dość oczywista, a w związku z tym - wcale nie odkrywcza. Autorzy zajmują się tendencjami językowymi, poruszają kwestię mody językowej i najgroźniejszych zjawisk, zagrażających według nich polszczyźnie przełomu lat 70. i 80. Tu za dość ciekawy można uznać felieton, omawiający porzucenie zakorzenionych w polszczyźnie nazw miast - Grenobla oraz Berno Morawskie (obecnie - Grenoble i Brno). Także kolejne, o puryzmie językowym, zwłaszcza w polszczyźnie, a także o dziwacznych pomysłach niektórych XIX-wiecznych językoznawców - zasługują na uwagę. Możemy więc się dowiedzieć, że niejaki K. Wiesiołowski, w 1822 zgłosił postulat, by usunąć z polszczyzny wyrazy kończące się na -arz, ponieważ przypominają nieprzyzwoity wyraz niemiecki (Arsch)... Z innych bardziej oryginalnych warto wspomnieć omówienia grzeczności językowej, zasad używania cudzysłowu i fatalnej ekspansywności "przysłowiowych" fraz, a także kwiecistego stylu PRL-u, z przykładami takimi jak "fabrykacja dzieci, które zostaną aniołkami", "dziecko zrodzone w wyniku fiaska", "gwóźdź wbity do trumny czyjejś demoralizacji" i im podobnych.
     W części poświęconej zagadnieniom leksykalnym autorzy zwracają uwagę na zapożyczenia z języków obcych, nierzadko stosowane wbrew ich prawdziwemu znaczeniu (np. kawalkada pieszych), wskazują też najistotniejsze wyrazy i ich połączenia, które w omawianym okresie zaczęły rozwijać się własnym torem, jak choćby przymiotnik deficytowy, który dostał nowe znaczenie 'niedostępny, lub dostępny w małej ilości', zamiast dawnego 'przynoszący straty'. Względnie edycja, nabierająca nowych znaczeń w modzie, lecz jednocześnie odzyskująca pierwotne, łacińskie znaczenia związane ze sportem... I tak kilkanaście felietonów, stosunkowo ciekawy jest ten poświęcony neologizmom potocznym. Czy dziś ktoś z młodego, a nawet średniego pokolenia, pamięta, czym były bieżączka, twarzówka, postulaty wrzutkowe? Nie? No to jest okazja się dowiedzieć. Albo wykon? fluktuant? Te wyrazy też się w poradniku pojawiają.
     Część frazeologiczna omawia dwadzieścia pięć związków frazeologicznych, które sprawiają problem użytkownikom języka. Część z nich powinna być w zasadzie dobrze znana wszystkim - brać się za bary, kłaść uszy po sobie, czy nawet koń trojański i listek figowy. A mimo to można przeczytać bardzo ciekawe przykłady, co można z nimi zrobić i w jaki koszmarny sposób poprzeinaczać. Nie mówiąc o rzadziej spotykanych chować coś pod korcem czy kłaść głowę pod ewangelię. Nagle okazuje się, że można wziąć się z czymś za łeb, można spuścić uszy po sobie. Bardzo mi się podobają cytaty, dziękujące komuś za zaangażowanie w codzienną, krecią robotę z młodzieżą, albo informujące, że noga się komuś potknęła...
     W dziale składniowym można zapoznać się z teoretycznymi podstawami wiedzy o skrótach i kontaminacjach składniowych, co powinno wystarczyć, by skutecznie unikać najbardziej podstawowych rodzajów błędów. A także o czymś takim, jak związek zgody, co było tłumaczone dawno, dawno temu w podstawówkach. Kiedy to dzieciaki są raczej zbyt młode, by przyswajać podstawy teoretyczne. Co innego, gdyby takie zajęcia z gramatyki robić w liceach, gdzie miałoby to sens. Podobnie zresztą, jak podzielenie języka polskiego na osobne lekcje gramatyki i literatury. Ale to nie przejdzie, a poza tym odbiegam od głównego tematu, więc dość o tym. Może kiedyś, na innym blogu. A tu dodam tylko, że autorzy omawiają poprawność rekcji przy czasownikach sprawiających najwięcej problemów. A także - przytaczają pewne regionalizmy, takie jak poznańskie pytać się komu.
     Na końcu fleksja - czyli jak poprawnie odmieniać wyrazy. Dominują zagadnienia: stosowania prawidłowych form biernika rzeczowników nieżywotnych (czyli: zjadłem kotlet) oraz liczby mnogiej u rzeczowników kończących się na historycznie miękkie spółgłoski (czyli: pieców czy piecy, tłuszczów czy tłuszczy). Na zakończenie zaś kwestia - czy funkcjonuje jeszcze w polszczyźnie czas zaprzeszły, a jeśli tak - to jak?
     Ogólnie rzecz biorąc, dla miłośników języka - można jako ciekawostkę. Zdecydowanie nie trzeba. Od tamtych czasów powstały lepsze, ciekawiej zrobione opracowania. Polować na to specjalnie - strata czasu. Ale jeśli wpadnie w łapki i nie ma się nic lepszego do roboty... książka na solidnych źródłach, z rekomendacją Miodka, a do tego zawsze jest szansa na znalezienie jakiejś ciekawostki. Jak choćby tej o Arschu. Dla niemiłośników języka - przypuszczalnie niestrawne i zbyt unaukowione. Ale też i raczej nie do nich to kierowane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz