Nagłówek reklamowy

niedziela, 17 sierpnia 2014

"Piłkarska AmericA" - Andrzej Gowarzewski

     Mundial niby już dawno się skończył, ale jeszcze przed nim w moje ręce trafił ten oto tom encyklopedii FUJI, przedostatni z cyklu poświęconego mistrzostwom świata. Chyba najmniej pasował mi do koncepcji całego cyklu (wcześniej były tomy poświęcone historii poszczególnych turniejów mistrzowskich oraz biogramom poszczególnych ich uczestników - swoją drogą, chyba powinienem w końcu opisać ten ostatni, bo się chronologia posypała do reszty), ale do lektury przystąpiłem z zaciekawieniem, bo wszak w dzisiejszych czasach za główny nurt w piłce nożnej wciąż uważana jest Europa, zaś inne kontynenty są traktowane przede wszystkim jako kopalnie talentów dla jej potrzeb.
     Lektura, jak zwykle, nie rozczarowuje. Dostajemy do ręki bardzo szczegółowy opis dziejów futbolu w Ameryce Południowej, od samych początków z końca XIX wieku aż po czasy najnowsze. Najbardziej szczegółowo zostały opisane turnieje o Copa América, czemu zresztą trudno się dziwić - są to wszak najbardziej prestiżowe rozgrywki za oceanem. I choć teoretycznie dubluje to informacje zawarte w jednym z dużo wcześniejszych tomów encyklopedii, to jednak nie jest to w żadnym wypadku wykorzystanie już opublikowanych materiałów. Owszem, trudno spodziewać się sensacyjnych nowości w suchym statystycznym opisie meczów, jednak narracja, przedstawienie poszczególnych edycji tych rozgrywek, powstała zupełnie od nowa i z pewnością przykuje uwagę każdego czytelnika zainteresowanego tym tematem. Jeśli chodzi o pozostałe rozgrywki reprezentacyjne, to ze zrozumiałych względów zostały pominięte turnieje Mistrzostw Świata, które znacznie bardziej szczegółowo były przedstawione w innych tomach, niewiele miejsca zostało także poświęcone Igrzyskom Olimpijskim, szczególnie powojennym - i tu muszę przyznać, że nie do końca rozumiem takie ich potraktowanie, tym bardziej, że wśród blisko 50 tomów encyklopedii nie znajdziemy żadnego, który byłby poświęcony turniejom piłkarskim na Igrzyskach Olimpijskich - moim zdaniem jest to spore niedopatrzenie i taka publikacja jest wręcz niezbędna, by encyklopedia mogła być kompletna.
     Ale najciekawsze fragmenty książki nie są poświęcone konkretnym rozgrywkom. Są to tematyczne felietony, dzięki którym poznajemy wybitne jednostki - zarówno piłkarzy, jak i działaczy, historię (bynajmniej nie tylko piłkarską!) poszczególnych krajów - co pozwala nam zrozumieć, dlaczego kibice z jednymi rywalami żyją we (względnej) zgodzie, za to inni byli i nieprędko (jeśli w ogóle) przestaną być śmiertelnymi wrogami. Dowiadujemy się o początkach zawodowstwa wśród południowoamerykańskich piłkarzy, zgłębiamy kwestię kontrowersyjnych i dziś "oriundich". A między tym wszystkim - "La Máquina" i romantyczna historia tej nazwy, Maracanaço, Enzo Francescoli czy hańbiący postępek "Kondora" - Roberto Rojasa. I wiele innych anegdot, opisów, opowiadań - których pełna jest ponadstuletnia historia piłki nożnej w latynoskiej Ameryce. 
     Choć brazylijski Mundial przeszedł już do historii, choć niektóre stadiony opustoszały i nie rozbrzmiewają już gwarem kibiców, to jednak książka nie straciła ani wartości, ani aktualności. Ci, którym amerykańska piłka nie jest obca, i tak znajdą w niej wiele interesujących rzeczy, ci, którzy pragną dopiero poszerzyć swą wiedzę o nowy kontynent, zapewne przeczytają od deski do deski, łapiąc oddech jedynie podczas fragmentów czysto statystycznych. I, tradycyjnie przy serii "encyklopedia piłkarska FUJI", powiem - pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego fana prawdziwego futbolu!

sobota, 2 sierpnia 2014

"Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" - Antoni Ferdynand Ossendowski

     Kupując tę książkę spodziewałem się pasjonujących opisów wędrówek przez dzikie, niezbadane jeszcze i nieucywilizowane krainy. I niby coś takiego dostałem, ale... ale nie do końca. Niemniej - zacznijmy od początku. Książka Ossendowskiego stanowi zapis jego przygód z czasów tuż po rewolucji październikowej, kiedy wraz z rosyjskimi "białymi" próbował uciec przed bolszewikami i przedrzeć się, docelowo, do Chin. Dopóki opisywana jest wędrówka przez rosyjską Syberię, czyta się to całkiem dobrze i narrator potrafi wciągnąć czytelnika w losy bohaterów. 
     Sytuacja trochę się psuje, kiedy uciekinierzy trafiają do innych krajów - najpierw do Tybetu, a potem, nie mogąc się przedostać przez to terytorium, do Mongolii. Niby nadal akcja jest dość wartka, niby nie brak elementów konspiracyjno-szpiegowskich, które powinny wywoływać napięcie i emocje, ukrywanie się przed "czerwonymi", kontakty z dostojnikami świeckimi i, powiedzmy, wyznaniowymi, nie najgorzej wciąga też pobyt Ossendowskiego w roli doradcy na dworze "Krwawego Barona" Ungerna, prowadzącego nierówną i osamotnioną walkę z bolszewikami. I gdyby na tym książka się skończyła, myślę, że z czystym sumieniem mógłbym wystawić jej dobrą, albo nawet bardzo dobrą ocenę. Niestety potem pojawia się dość obszerny wątek obcowania autora z bogdo-chanem, żywym Buddą i jego mistycznymi widzeniami. I coś, co mogłoby być fascynujące w ujęciu jakiegoś obeznanego z tematem etnologa, staje się niestrawne w opisie Ossendowskiego. Ciężkie to, mroczne i nieprzejrzyste, trudno, przynajmniej mnie, wczuć się w ten klimat i, przynajmniej na czas lektury, przyjąć to za realne. 
     Do tego dochodzi całkiem poważnie wysuwana przez rozmaitych krytyków kwestia autentyczności opisywanych wydarzeń. Doświadczeni i sławni podróżnicy, etnografowie, którzy w tym samym okresie przebywali na tamtych terenach wskazywali na liczne przypadki mijania się ze stanem faktycznym, sprzeczne czasami nawet ze zdrowym rozsądkiem. Sam autor nie przyjmował krytyki najlepiej, posuwając się do określania swoich adwersarzy (w tym Szweda i Francuza) mianem "sowieckich agentów", co dodatkowo podważa jego obiektywizm. Co prawda, bronił się także twierdząc, że "nie jest to utwór naukowy, lecz tylko romantyczna opowieść o podróży przez Azję Środkową dla szerokiej publiczności", lecz osobiście uważam, że tego typu usprawiedliwienia byłyby w pełni zasadne, gdyby głównymi bohaterami uczynił postaci fikcyjne. Skoro jednak opisuje swoje podróże i wydarzenia, których był naocznym świadkiem, to czytelnik ma pełne prawo oczekiwać, że nie będą one się rozmijać z prawdą. Tymczasem specjaliści wskazują, że podróżnik Ossendowski wykazuje elementarne braki wiedzy z zakresu geografii Mongolii (po której wszak miał wędrować), podważają też możliwości odegrania takiej roli politycznej, jaką sam sobie przypisuje. Wskazują wreszcie, że elementy okultystyczne mogły zostać dodane specjalnie dla poprawienia sprzedaży książki na rynku amerykańskim.
     Ogólną ocenę odrobinę podnoszę dzięki zdjęciom Mongolii i Chin z początków XX wieku, jako że tego typu dodatki są zawsze mile widziane. Niemniej jeśli ktoś pragnie autentycznych i rzetelnych wrażeń podróżniczych - nie polecam. Jeśli ktoś szuka powieści awanturniczej, a nie przeszkadzają mu nieścisłości, zmyślenia i potężna dawka ideologii (tym razem, dla odmiany, antybolszewickiej) oraz okultystycznych rozważań, to nie wykluczam, że może być z tej książki bardzo zadowolony. Mnie jednak wymęczyła i myślę, że na długi czas zniechęciła do innych książek tego autora.

sobota, 5 lipca 2014

"Czyżyk - ptaszek z charakterem" - Walentyna Czudakowa

     Malutkie rosyjskie miasteczko Dno, późna wiosna 1941 roku. Mieszkańcy żyją sobie spokojnie i - w miarę - beztrosko. Wśród nich piętnastoletnia dziewczyna. Tinatina mieszka ze swoją babcią oraz kozą Mussolinim i nienawidzi swojego imienia - dzieci w szkole nie szanują imiena królowej, jednej z bohaterek "Rycerza w tygrysiej skórze", dla nich bohaterka jest jedynie "Tinką-cielęcinką". Ale na ogół wielu poważniejszych zmartwień - nie miewa. Aż tu hitlerowcy napadają na Związek Radziecki, zaczyna się coś, co nasi wschodni sąsiedzi nazywają "Wielką Wojną Ojczyźnianą" i hasło "spokój" przechodzi do czasu zdecydowanie przeszłego.
     Babcia Tiny wyrusza do pobliskiej wsi, by przygotować ewakuację w bezpieczniejsze miejsce. Jednak nie wraca przez kilka dni, a do Tiny dociera informacja, że we wsi już - Niemcy. Jak myślicie, co w takiej sytuacji powinna zrobić uczciwa radziecka obywatelka? Ano dobrze myślicie, nie czekać dłużej na babcię, tylko na własną rękę udać się na front, odnaleźć żołnierzy, dołączyć do nich i walczyć z faszystami. Oczywiście - okazuje się to proste. Na bocznych drogach zawsze można znaleźć kogoś, kto do jakiegoś dowódcy dowiezie. Na początku - do batalionu rozpoznawczego. Od żołnierzy dostaje mundur, broń i pseudonim - "Czyżyk". Ale dowódca - na tyły odesłał. A że Tina była uparta, polecenia nie posłuchała i udała się bezpośrednio do sztabu i to całej dywizji od razu. Tam z kolei pułkownik docenił upór i przyjął wygadaną sierotę jako niepełnoletniego ochotnika. Bo kto tam się będzie biurokracją przejmować?
     Swoją karierę w wojsku zaczęła w "medsanbacie" - chociaż co to za batalion pięcioosobowy? Bez żadnej konkretnej funkcji - ot, pomocnik od wszystkiego, a to rannych opatrzyć, a to przy operacji asystować, a to za gońca robić. I radziła sobie, jak umiała, raz lepiej, raz gorzej, stając się coraz lepszym żołnierzem. I na tym mogłoby się wszystko skończyć, a Tina zostałaby wykwalifikowaną sanitariuszką, może nawet lekarzem polowym...
     Ale do tego wszystkiego musiało wplątać się uczucie. Michał Fiedorenko, młody dowódca. Tina najpierw zobaczyła jego zdjęcie w gazetce frontowej. I tak jej przypadł do gustu, że powiesiła sobie jego zdjęcie, z podpisem "mój narzeczony". A niedługo potem - spotkała go na żywo, w sąsiednim pułku. I się zaczęło - uczucia się w niej umocniły, on je odwzajemnił... O tym, że na froncie uczucia mogą rozkwitać, to nas uczyli Janek Kos z Marusią, tu mamy mniej więcej to samo - czyli spotkania rzadkie, krótkie, ale za to siła uczuć olbrzymia. Na tyle duża, że Michał się oświadcza, wszystko zmierza w kierunku ślubu, tymczasowego przynajmniej przeniesienia na tyły i dalszych szkoleń wojskowych. Ale to byłoby za proste...
     W czasie jednej z potyczek z Niemcami Michał zostaje ciężko raniony szrapnelem w bok. I choć zdołano go dostarczyć do punktu sanitarnego, to jednak rana okazuje się śmiertelna, a Fiedorenko umiera na rękach swojej narzeczonej. A ta z kolei najpierw rozpacza, by następnie z olbrzymią zaciętością wziąć broń i razem z innymi ruszyć na pierwszą linię ognia. Obsługując cekaem zostaje ranna i odesłana do szpitala polowego. Tam, oczywiście, nie może spokojnie wysiedzieć i załatwia sobie skierowanie na szkolenie, na kursy dla lejtnantów, które, również oczywiście, zakończyła celująco.
     Po kursie marzył jej się przydział od razu na front, na pierwszą linię ognia. A tu w kilku kolejnych dywizjach proponowano jej tylko pracę w sztabie (swoją drogą, aż dziwne, że w czasie II wojny naprawdę 17-letni żołnierz dowolnej płci zaraz po zakończeniu kursów mógł sobie chodzić od dywizji do dywizji i wybierać tę, w której mu zaproponują najlepsze stanowisko...). Najlepsze, co jej zaoferowano, to "próba" przy bateriach przeciwlotniczych, za którą grzecznie podziękowała i powędrowała dalej w poszukiwaniu dowódcy, który zechciałby jej przydzielić jakiś pluton. 
   Jej ostatnią nadzieję była Dywizja Syberyjska. Trafiła do niej, zupełnym "przypadkiem" w dniu zwycięstwa w bitwie stalingradzkiej. I jakoś tak się złożyło, że w końcu swój pluton dostała. Osobliwy był to pluton, odbiegający od standardów i ideałów żołnierza radzieckiego - i kryminaliści tam byli, i pijacy, i kobiety, a nawet jeden staruszek, bohater wojny domowej. Który wcale nie miał ochoty słuchać nowej, smarkatej plutonowej. Czyżyk stanął przed trudnym zadaniem przekonania do siebie tych ludzi, stworzenia z nich zgranego oddziału, który nie tylko nie przynosiłby wstydu, ale też - odnosił sukcesy w walce i pomagał innym oddziałom.
     Jak można się domyśleć, cel zostaje zrealizowany w błyskotliwym stylu, którego najjaśniejszym punktem jest chyba przekształcenie wypadu zwiadowczego w szturmowy i zdobycie przy minimalnym nakładzie sił wioski opanowanej przez faszystów. A potem następuje ciąg dalszy szlaku bojowego, znaczonego śmiercią. Choć oddział Czyżyka ponosi jedna z najniższych strat, to jednak nasza bohaterka musi opłakiwać wielu bliskich jej ludzi. Żegnamy ją już jako dowódcę kompanii piechoty, gdy ranna podczas forsowania Dniepru znów musi trafić do szpitala.
     W ogólnym podsumowaniu mamy do czynienia z czymś "czteropancernopodobnym", choć pozbawionym psa i mniejszym objętościowo. Od samego początku wiadomo, że główna bohaterka będzie realizować swoje zamierzenia i odniesie sukcesy, choć przyjdzie jej za to nieraz drogo zapłacić. Patriotyzmu propagandowego jest w książce sporo, można odnaleźć elementy partyjne - od zwykłych szkoleń i zebrań po Komsomoł i przyjęcie do KPZR, nie brak internacjonalizmu - Czyżyk zaprzyjaźnia się z uzbeckimi żołnierzami i nawet uczy się ich języka, są też elementy walki z religią, a konkretnie - porównanie staroobrzędowców do faszystów i ukazanie ich jako barbarzyńców, którzy babkę jednej z żołnierek spalili żywcem za urodzenie nieślubnego dziecka, zaś samo dziecko następnie brutalnie bili przy każdym najmniejszym przewinieniu. Z drugiej jednak strony można też zaobserwować elementy mocno odbiegające od radzieckiego kanonu i idealnej wizji człowieka sowieckiego - Czyżykowi zdarzają się nagany partyjne, w oddziale bez większych problemów funkcjonuje pijak i malwersant (czyżby w KGB kul zabrakło?), schadzki Tiny z Michałem mają dość niedwuznaczny charakter (w końcu garderobę trzeba po nich poprawiać, a pogniecione zboże nie bardzo chce się podnosić...), a jedna z żołnierek w oddziale Czyżyka nawet jest w dość zaawansowanej ciąży! A wszystko to na froncie, w "kraju, w którym nie było seksu"...
     Czy więc warto czytać o przygodach tytułowego "ptaszka z charakterem"? Myślę, że mimo wszystko - tak. Przede wszystkim dlatego, że jest to powieść biograficzna, a "Czyżyk" to wojenny pseudonim samej autorki, która doświadczyła wszystkiego (albo prawie wszystkiego), co na kartach powieści spotyka Tinę. Oczywiście, może to być trochę podkolorowane, pewne najdrastyczniejsze realia frontowej walki zostały pominięte, ale w ogólnym kształcie - da się to czytać bez zgrzytania zębami, czasem nawet z lekkim uśmiechem (choćby czytając o frontowym sposobie walki z rosnącymi brodami - ot, po prostu: podpalić i od razu stłumić ogień wilgotnym ręcznikiem. Podobno tak potraktowany zarost nie odrasta przez bardzo długi czas - ale jakoś tak nie mam ochoty sprawdzać tego na sobie...). A zatem - włączamy filtr antypropagandowy i czytamy.

wtorek, 17 czerwca 2014

"Nie wdepnij w kierownika" - Scott Adams

     Kto z Was nigdy nie zetknął się z Dilbertem? Ale tak ani razu, w żadnej gazecie, na żadnej stronie w internecie, w ogóle nigdzie? Dziękuję, nie widzę, możemy kontynuować. Sympatyczny pracownik korporacji bawi nas już od ponad 25 lat, w chwili obecnej możemy wszystkie jego "przygody" prześledzić w internecie - od samego początku aż po najnowsze paski prosto z Ameryki. A mimo to jest Dilbert również bohaterem wielu książek, w tym takich, jak ta, stanowiących zbiór historyjek powiązanych jakimś motywem przewodnim. 
     Szczerze mówiąc, mając już w przeszłości do czynienia z książkami o Dilbercie (a zwłaszcza z rewelacyjną "Dilbert i cała jego biurowa "menadżeria"" - którą pewnie kiedyś też na tym blogu opiszę), spodziewałem się sporej porcji zdrowego humoru przeplatanego podnosowym "hmm, skąd ja to znam". Niestety, odrobinę się zawiodłem.
     Być może, na tyle już przywykłem do biurowych klimatów, że coraz trudniej jest mnie uśmiechnąć za pomocą kolejnych odcinków. Być może odcinki poświęcone kwestiom zarządzania, w których główną postacią jest Rogatowłosy, są mniej zabawne od pozostałych (choć w to wątpię). A może po prostu tym razem niewłaściwie zadziałał dobór i z (chyba) już ponad 10 tysięcy pasków komiksowych zostały wybrane te, które mniej mnie śmieszą? Oczywiście, nie znaczy to, że w całej, cieniutkiej zresztą (112 stron!) książeczce nie ma ani jednego paska na wysokim poziomie. Są. Może nawet, obiektywnie, nie tak mało. Ale chciałem więcej...
     Podejrzewam, że więcej radości znajdą w tej książce osoby pracujące w takich kompaniach, stykające się z przedstawianymi (w przejaskrawiony sposób, oczywiście) problemami na co dzień. Jeśli ktoś nie wrósł w środowisko korporacyjne, to według mnie lepiej będzie mu poznawać Dilberta zbiorczo w internecie, niż akurat z tej książki. Polecam w dwóch przypadkach: a) odnalezienie w antykwariacie/na rynku/w przecenie za kilka złotych (nie więcej) lub b) nieznajomość języka angielskiego, wymuszająca korzystanie z polskiego tłumaczenia.

wtorek, 10 czerwca 2014

"Bolesne dojrzewanie Adriana Mole'a" - Sue Townsend

     Do tej niewielkiego formatu i niezbyt grubej książki zachęciła mnie przede wszystkim jej okładka, powiedziałbym, lekko absurdalna. Nie bardzo wiedziałem, czego się mogę spodziewać (niestety, nie przeczytałem wcześniej poprzedniej części), więc zagłębiłem się w jej strony z lekką dozą nieufności. Na szczęście szybko się jej pozbyłem, ponieważ treść przypadła mi do gustu.
     Zapewne większość z Was (o ile nie wszyscy) miała styczność z przygodami Mikołajka, prawda? No to wyobraźcie sobie, że Mikołajek podrósł i ma około 16 lat, jest intensywnie zainteresowanym seksem (choć w zasadzie tylko teoretycznie) poetą (kiepskim), a do tego ma szczęście/pecha żyć w Anglii w czasach wojny o Falklandy. I do tego pisze pamiętnik. Za to niezmiennie ma dobre chęci, z których nie zawsze wynika coś dobrego. Wyobraziliście sobie? W takim razie - poznajcie Adriana Mole'a!