Ostatnia książka z podstawowej serii Świata Dysku, którą musiałem upolować. Do niedawna bardzo trudno dostępna i osiągająca bardzo wysokie ceny na aukcjach, obecnie, dzięki nowemu wydaniu oraz empikowej promocji zawitała na mojej półce.
Pierwsze wrażenie jest takie, że jest to powieść taka jak każda ze Świata Dysku, ale jednocześnie zupełnie odmienna. Jednym z powodów jest to, w jaki sposób została wydana - zupełnie niestandardowy format, zupełnie inny papier, liczne ilustracje (doskonałe zresztą). Treściowo natomiast mamy to, co tygryski lubią najbardziej, czyli dyskową historię, z odpowiednimi dawkami intrygi, humoru, refleksji oraz nawiązań intertekstualnych.
Powieść ma dwa główne wątki. W pierwszym śledzimy wydarzenia związane ze Srebrną Ordą Cohena Barbarzyńcy (obecnie Dżyngisa Cohena), w drugim - to, co się dzieje w Ankh-Morpork (ale nie tylko). Oba wątki zetkną się w jeden w centralnym i wysoko położonym punkcie Dysku...
Wszystko zaczęło się wieki temu, gdy Pierwszy Bohater zakradł się do siedziby bogów i skradł im ogień. Tym razem, Ostatni Bohater, wraz z towarzyszącą mu gromadą staruszków, wyrusza odwrotną drogą, by oddać to, co zostało skradzione przed wiekami. Tylko w nieco bardziej wybuchowej postaci. Srebrnej Ordzie, której szlak wytyczają tajemnicze mapy, towarzyszy także (ale nie całkiem dobrowolnie) bard, którego zadaniem ma być stworzenie niezapomnianej sagi upamiętniającej bohaterski czyn.
Tymczasem wieści o tej wyprawie docierają do uszu Patrycjusza. W wyniku wielkiej narady i argumentów przedstawionych przez Myślaka Stibbonsa, wszyscy uświadamiają sobie zagrożenie, jakie dla istnienia Świata Dysku niesie ze sobą wyprawa Cohena. Dlatego zorganizowana została wyprawa powstrzymująca, w której udział wzięli: Leonardo de Quirm (jako twórca pojazdu i jedyna osoba wiedząca, jak go obsługiwać), kapitan Marchewa oraz Rincewind, który wcale nie chce brać w niej udziału. Plus, co okazuje się trochę później, również jeden pasażer na gapę. Nagląca presja czasu powoduje, że podróż odbywa się bardzo nietradycyjnym sposobem - w przestrzeni pozadyskowej, dookoła Dysku, między nogami Słoni, pojazdem napędzanym smoczym odrzutem. A nawet na dyskowym Księżycu, by zniwelować skutki odkrycia na pokładzie skórki od banana...
Jako pierwsza do Dunmanifestin dotarła, z pomocą podstępu, Orda. I zaczęła się rodzić legenda. Najpierw Cohen zdołał oszukać Los, rozcinając rzuconą kostkę na dwie części. Następnie stanął przed nimi Marchewa... i członkowie Ordy uświadomili sobie, że zgodnie z niepisanym Kodeksem bohaterów, jeden śmiałek zawsze pokona siedmiu przeciwników. W pełni zrozumieli błąd swojego planu, gdy minstrel uświadomił im, że jeśli zginie Dysk, nie pozostanie nikt, kto mógłby wysłuchać pieśni o nich. Ale zapalnik został już wciśnięty...
Na szczęście udało się wykorzystać wózek inwalidzki, na którym poruszał się jeden z towarzyszy Cohena i Orda dokonała swojego ostatniego bohaterskiego wyczynu. Przynajmniej na świecie Dysku. A to, że zrabowali konie Walkiriom, ruszyli w kierunku innych światów i odwiedzili Pierwszego Bohatera, to już zupełnie inna sprawa. Która nie spodoba się zwłaszcza pewnemu orłowi...
Tymczasem członkowie wyprawy "Latawca" po krótkich negocjacjach z mieszkańcami Dunmanifestin, powrócili szczęśliwie do domu. Warunki negocjacji wypełnili, w pełni zachowując literę umowy. Co do jej ducha... o duchu wszak mowy nie było? W każdym razie wszystko skończyło się szczęśliwie a do tego zgodnie z bohaterskim Kodeksem. No i pieśń wciąż żyje...
Jeśli zaś chodzi o nawiązania... mamy tu bardzo ciekawe i zgrabne połączenie mitologii (w tym Prometeusza i węzła gordyjskiego), astronautyki ("Ankh-Morpork, mamy orangutana...", rakiet, sztuki Renesansu (Leonardo wypełniający swoją pokutę), do tego złowrogich czarnych charakterów (którzy zawsze tłumaczą "dobremu" cały swój plan, zamiast od razu zabić go jednym strzałem). I parę innych motywów również. Zaś wśród ilustracji... cóż, Rincewind jako człowiek witruwiański i "Stworzenie Adama", w którym występują Ślepy Io oraz siedzący Cohen, prezentujący okazały środkowy palec... trudno się nie uśmiechnąć. Śmierć, głaszczący małego, ślicznego, szarego, błękitnookiego kotka też jest uroczy...
Moim zdaniem jest to jedna z lepszych pozycji w serii Świata Dysku. Zgrabnie stworzona historia, która oprócz wielu okazji do śmiechu dostarczy także okazji do zamyślenia i zadumy - jak wtedy, gdy Cohen wyjaśnia, dlaczego zamyślił się nad grobem nieznanego nikomu bohatera... albo gdy Vetinari próbuje swoim przenikliwym umysłem rozwiązać zagadkę, na czym właściwie polega bohaterstwo. Polecam. A tym, co jeszcze jej nie mają, dodatkowo polecam empikową promocję. Niecałe 22 zł zamiast ponad 60 - nic, tylko brać i kupować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz