Tym razem nie mamy do czynienia wyłącznie z powieścią kryminalną. To znaczy owszem, elementy kryminalno-detektywistyczne są. Ale dominuje tematyka naukowo-medyczna, w klimatach kosmicznych. Całkiem sympatyczna odmiana, w dodatku, sądząc po zamieszczonych w książce podziękowaniach - oparta o prawdziwe realia, więc i jakiś pożytek dydaktyczny można z niej wyciągnąć.
Główną postacią jest Emma Watson - lekarka i kosmonautka w jednym. Przygotowuje się, razem ze swoim zespołem, do lotu na kosmiczną stację orbitalną, gdzie mają zastąpić inną załogę, która przebywa tam już od dłuższego czasu. Choć są poddawani ekstremalnemu treningowi, który symuluje nawet zupełnie nieprawdopodobne sploty wypadków, wszystko przebiega dobrze. Do momentu, w którym w wypadku drogowym ginie żona jednego z członków załogi stacji. Trzeba go jak najszybciej sprowadzić na Ziemię, więc Emma leci w trybie przyspieszonym, bez reszty swojej ekipy.
Pierwsze dni na stacji mijają spokojnie, a jedynym nieprzewidzianym momentem jest ten, w którym jedna z badanych na zlecenie prywatnej firmy próbek zaczyna rozwijać się niezgodnie z planem. Jej właściciel nakazuje spalić całość materiału. I teoretycznie zostaje to wykonane, ale... okazało się, że już wcześniej z materiałem zetknęła się jedna z myszy, wykorzystywanych w innym eksperymencie. I zaczyna się cały łańcuszek: mysz zaraża inne myszy, potem przez ugryzienie zaraża się naukowiec odpowiedzialny za eksperyment. Emma próbuje zdiagnozować chorobę, jednak kiedy w końcu zapada decyzja o ewakuacji na Ziemię - jest już za późno. Ratunkowy prom przybywa jedynie po zwłoki Japończyka.
Dalej jest równie "wesoło" - pojemnik na zwłoki ulega rozszczelnieniu, skutkiem czego choroba opanowuje całą załogę promu. Chorzy nie są w stanie kontrolować lotu, ich powrót na Ziemię kończy się efektowną katastrofą, w której giną wszyscy z nich. Na stacji pozostają 4 osoby, 2 z nich szybko ulegają zakażeniu. Tymczasem na Ziemi NASA traci kontrolę nad całą akcją - sprawą interesuje się Biały Dom oraz wojskowy oddział do spraw chorób zakaźnych. Zarówno wrak promu jak i ciała załogi zostają skonfiskowane do dalszych badań, a mieszkańcy stacji dostają kategoryczny zakaz powrotu na Ziemię.
Dalej - akcja niczym z typowego amerykańskiego kina klasy B. Jeden z niezarażonych członków załogi decyduje się powrócić na Ziemię w kapsule ratunkowej. Bez porozumienia z armią. Dzięki czemu kapsuła zostaje zestrzelona, jeszcze w Kosmosie. Czy dodałem, że jej pasażer był murzynem...o, pardon, Afroamerykaninem? Tymczasem w niedługim czasie na stacji pozostaje już wyłącznie sama Emma, w dodatku zarażona. Sytuacja pozornie bez wyjścia, prawda? No, ale to Ameryka...
Akcja się rozwidla. Na stacji - Emma odkrywa, że przeżyła jedna z myszy. Samiczka, będąca w ciąży. Okazuje się, że odpowiednie hormony chronią przed infekcją, bądź też powstrzymują jej rozwój. No i cudowny przypadek - jedna ze zmarłych towarzyszek Emmy akurat badała krystalizację takich substancji w próżni. I akurat odpowiednia ich ilość została. I akurat przez kilka dni Emma mogła je sobie wstrzykiwać, żeby przeżyć.
Tymczasem na Ziemi jej wciąż jeszcze mąż (bo rozwód w toku), dzięki swojemu uporowi, dociera do sedna problemu. Próbka, którą trzeba było zniszczyć, zawierała archaeony, pradawne organizmy odkryte w jednym z morskich rowów, w gorących podwodnych źródłach. Same w sobie - niegroźne. Ale przebywając wśród tektytów, zostały zainfekowane przez kosmiczny materiał genetyczny, inny niż cokolwiek innego, istniejącego na Ziemi. Potem - w trakcie badań - ich DNA zostało uzupełnione o elementy żabie. Natomiast na stacji... na stacji zaczęły automatycznie wchłaniać DNA wszystkich zainfekowanych organizmów, skutkiem czego powstała chimera: kosmiczno-archaeonowo-żabio-mysio-wieloludzka, na którą żadne leki nie były w stanie zadziałać.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Jack wpada na pomysł, że być może udałoby się zlikwidować obce istoty za pomocą ranawirusów - atakujących jedynie żaby, zaś niegroźnych dla ssaków. Wyrusza więc w podróż w jedną stronę: prywatną, maleńką rakietą, bez możliwości przycumowania do stacji kosmicznej - na którą dociera za pomocą małego silniczka rakietowego. I podaje Emmie wirusy.
Wszystko oczywiście kończy się dobrze - po paromiesięcznej kwarantannie w kosmosie Jack i Emma dostają w końcu pozwolenie na powrót i lądują cało i, teoretycznie, zdrowo. Niestety, w kosmos nigdy więcej już nie polecą - z przyczyn medycznych. Za to ich małżeństwo, zamiast się rozpaść, umacnia się i żyją sobie długo i szczęśliwie.
Moim zdaniem, jako książka, "Grawitacja" broni się w miarę dobrze, choć chwilami natężenie szczęśliwych zbiegów okoliczności chyba jest odrobinę zbyt duże. Jednak wyrównuje to bardzo dobre przedstawienie realiów astronautycznych, dzięki którym można się wczuć w klimaty NASA. Gdyby zrobić z tego film - moim zdaniem byłby to murowany hit. Jest tylko jeden problem - ten tytuł już został zajęty przez tegoroczną twórczość, więc z góry uprzedzam - "Grawitacja" Cuaróna nie ma nic wspólnego z "Grawitacją" Gerritsen. No może poza stacją kosmiczną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz