Tytuł wydawał się całkiem obiecujący, podobnie jak i okładka książki. Więc się skusiłem. Początek zapowiadał się wcale nieźle - zwrócenie uwagi na mnogość kontrastów, na ogrom Indii, różnorodność etniczną, językową. Brzmi ciekawie, prawda? I teoretyczny potencjał książka miała ogromny. Ponad 450 stron to dość miejsca, by poświęcić odpowiednią uwagę wszystkim ciekawym zagadnieniom. No właśnie, teoretyczny...
Owszem, w tej całkiem niecienkiej książce da się wynaleźć interesujące ciekawostki, wzbogacające wiedzę o egzotycznych Indiach. Z zaciekawieniem można przeczytać o przebiegu "zielonej rewolucji", dzięki której wzrosła wydajność upraw rolnych - i o stosunkach ekonomicznych na wsi, na pół jeszcze feudalnej, które nierzadko odstraszały chłopa od inwestycji w nowe wizje uprawy. Można poczytać i o sposobach walki z eksplozją demograficzną, która była problemem dla Indii już przed 40 laty. Autor wspomina również kwestię świętych krów czy ideę bhudanu, propagowaną przez Vinobę Bhavego, mającą skłonić bogaczy do przekazania choć niewielkiej części swej ziemi bezrolnym chłopom. To jest nie najgorsze. Da się też poczytać o kaprysach maharadżów, z czasów sprzed zrównania ich z pozostałymi obywatelami. To jednak tylko rodzynki w raczej zakalcowatym cieście...
Osobiście oczekiwałem, że autor, wieloletni korespondent PAP i publicysta, będzie w stanie ukazać Indie wielopłaszczyznowo, że będzie można oprócz ekonomii poznać także indyjską kulturę, religię z mitologią, może coś o geografii, językach, sztuce? Tymczasem większość, powiedziałbym - z 80% książki, to wszelkiego rodzaju rozważania ekonomiczne, w dodatku przedstawiane z, powiedzmy wprost, komunistyczno-marksistowskiego punktu widzenia. Najkrócej ujmując - autor upatruje szanse Indii na prawidłowy i zrównoważony rozwój w jedynie słusznym ówcześnie ustroju. W pakiecie dostajemy też cały rozdział poświęcony działalności partii komunistycznych w Indiach, których to partii było aż trzy, wzajemnie się zwalczające (zwykła, marksistowska i marksistowsko-leninowska), a także kolejny, analizujący sytuację polityczną w Bengalii Zachodniej, gdzie akurat komuniści doszli do władzy. Plus w różnych miejscach cytaty z Karola Marksa i Fidela Castro - choć wypowiedzi Gandhiego czy Nehru też by się dało znaleźć.
Kompletnie brak jakichkolwiek odwołań do kultury - nic o pisarzach, nic o muzyce, malarstwie, rzeźbie. Ani słowa o sporcie. W kółko rolnictwo, partia komunistyczna, rolnictwo, przemysł, partia komunistyczna. Sporadycznie parę słów o hinduizmie i kastowości. Co prawda, jest też o weselu na 150 tysięcy osób, i o tym dlaczego naszyjnik mala nie sprawdził się jako indyjska wersja kalendarzyka małżeńskiego. I jest trochę zdjęć.
Jeśli już masz tę książkę, możesz spokojnie skończyć lekturę po 250 stronach. Tyle wystarczy, by przyswoić ciekawostki przy najmniejszym możliwym skażeniu ideologizowaniem. Dalsza lektura jest stratą czasu. Podobnie zresztą jak jakiekolwiek poszukiwania tej książki. Nawet te 37 lat temu pozwalała na poznanie jedynie wąskiego wycinka Indii, a już na pewno nie na ich zrozumienie. Obecnie wszystko zdążyło się pozmieniać, wiedzę o tym barwnym i różnorodnym kraju lepiej czerpać z nowych i bardziej obiektywnych źródeł, a by odpowiednio Indie zrozumieć, najlepiej się tam na jakiś czas wybrać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz