Nagłówek reklamowy

niedziela, 8 czerwca 2014

"Para w ruch" - Terry Pratchett

     A zatem powracamy do Świata Dysku. Rewolucja przemysłowa trwa w najlepsze, a Moist van Lipwig i jego ukochana żona wciąż są bardzo ważnymi trybikami w skomplikowanej maszynerii Ankh-Morpork. Na scenę natomiast wkracza Dick Simnel. Jego ojciec był znakomitym kowalem, któremu jednak przytrafił się bardzo nieszczęśliwy wypadek podczas pewnych eksperymentów z parą wodną. Syn postanowił pomścić ojca i poskromić jej potęgę, a że kowalem był zręcznym, do tego - wykwalifikowanym matematycznie, ostrożnym i przywiązującym wagę do pomiarów - odniósł sukces, znacznie większy niż którykolwiek z jego poprzedników. Mianowicie stworzył w pełni sprawną i działającą - lokomotywę...
     Jednak sama lokomotywa może niewiele. Potrzebne są też tory... i duuużo pieniędzy, by te tory doprowadzić do innych miejscowości. Dick potrzebuje inwestora i udaje mu się zainteresować swoim pomysłem samego Harry'ego Króla. A kiedy już ten biznesmen się czymś interesuje i dostrzega w czymś potencjał, to można być pewnym, że interes wypali i przyniesie wiele brzęczących monet. Więc sytuacja "drogi żelaznej" malowała się w całkiem jasnych barwach i na tym można byłoby zakończyć filozofowanie, gdyby w sprawę nie zaangażował się Patrycjusz. Ten z kolei, jak zwykle mając oko na wszystko, co może być istotne dla Ankh-Morpork, nie mógł pozwolić, by kolej rozwijała się w sposób niekontrolowany. Więc Moist został oddelegowany na swoje trzecie stanowisko - nadzorcy projektu kolejowego.

     Taki sprytny trójpodział władzy (Dick - sprawy techniczne, Moist - organizacyjne, Harry - finansowe) był strzałem w sedno. Zaczęły powstawać nowe lokomotywy, luksusowe wagony, a przede wszystkim - nowe linie - a to na Równiny Sto, a to do Quirmu (wycieczki wycieczkami, ale owoce morza powinny być jak najświeższe, prawda?). Tymczasem głęboko pod ziemią następowały zdarzenia, które miały wywrócić plany kolei do góry nogami i to tak bardzo, jak tylko się dało. Część krasnoludów była niezadowolona z rządów panującego króla i zaczynała kopać pod nim dołki. Dopóki ograniczały się do ataków na stacje sekarów - nie było jeszcze tak źle, choć samo to wystarczyło do zaniepokojenia wpływowych osób w "górnym" świecie. Jednak kiedy, wykorzystując dyplomatyczną podróż króla, gragowie przeprowadzili podziemny zamach stanu i zaczęli sprawować swoje własne porządki, Vetinari zażądał od Dicka i Moista rzeczy praktycznie niemożliwej, czyli - jak najszybszego, prawie natychmiastowego, doprowadzenia linii kolejowej do Überwaldu i przetransportowania tam krasnoludziego króla bez najmniejszego uszczerbku. 
     Ponieważ życzenia Patrycjusza nie mogą pozostać niespełnione (no dobrze - mogą, ale wtedy się trafia do jamy z kociętami), Moista (a także i Dicka) czekała bardzo skomplikowana operacja logistyczna, wykorzystująca nie tylko kilka pociągów (w końcu nie wiadomo, którym pojedzie król), nie tylko wielu goblinów (którzy mieli już ze zbuntowanymi krasnoludami swoje porachunki, a do tego byli znakomitymi mechanikami), ale nawet pradawne golemy (Patrycjusz, zgodnie ze swoim życzeniem, nie znalazł żadnych śladów wykorzystania tej zabronionej pomocy). Czy się udało - każdy, kto zdaje sobie sprawę z talentów Moista i patrycjuszowego daru przekonywania, odpowie na to pytanie bez dłuższego namysłu. W każdym razie sprawy krasnoludzkie zakończyły się pozytywnie, Vetinari zyskał możliwość szybkiej podróży do Lady Margolotty, a Dick ... Dick odnalazł swoje szczęście i swoją drugą połowę.
     Oczywiście, nie brakuje niespodziewanych zwrotów akcji i pewnej porcji tajemnic - czy król krasnoludów jest rzeczywiście królem krasnoludów? co robił Patrycjusz, gdy decydowały się losy podróży królewskiego pasażera? kto okazał się jednym z największych entuzjastów nowego środka lokomocji? co wynalazł jeden z goblinów? i jeszcze sporo innych zaskakujących zdarzeń, okraszonych, jak zawsze, odpowiednią dawką humoru sytuacyjnego w wydaniu ankh-morporsko-brytyjskim. 
     O ile nie jestem jakimś wyjątkowym entuzjastą cyklu moistowo-współczesnego, choć zdecydowanie wolę historie, w których na Dysku panuje wciąż coś w rodzaju "średniowiecza", ewentualnie "renesansu", a nie bardziej uwspółcześniające pomysły, w pewnym sensie zmniejszające różnice między światami Dysku a Kuli... to jednak "Para w ruch" nawet przypadła mi do gustu. Czyta się dobrze, a ilość akcji i humoru dobrze się równoważy z zastosowaną dawką filozofii, refleksji i zamyślenia. Chociaż miłośnicy magów i ŚMIERCI mogą się czuć niedopieszczeni, to prawda. Kto lubił twórczość Pratchetta wcześniej, na pewno przeczyta i "Parę w ruch", w zależności od preferencji polubi ją albo nie, natomiast zdecydowanie nie od tej książki powinno się zaczynać swoją przygodę ze Światem Dysku. Nie znaczy to oczywiście, że nie warto jej czytać, jednak bez znajomości wcześniejszych części bardzo wiele nawiązań i smaczków po prostu umknie niepostrzeżenie...

1 komentarz:

  1. Wstyd przyznać - ale pierwszą myślą po przeczytaniu było "mało zabawne".
    Dopiero drugie podejście i odnajdywanie drobnych smaczków (markiz...) pozwoliły na nowo odkryć tę książkę i z pełną akceptacją ustawić obok reszty dzieł sir Terry'ego.

    OdpowiedzUsuń