No cóż. Dzień Dziecka dziś, więc złamię regułę zachowywania kolejności i zamieszczę lekturę dla naszych milusińskich (dwie inne, już niekoniecznie dziecięce - w nadchodzącym tygodniu). Zetknąłem się z nią podczas któregoś z wyjazdów do Szklarskiej Poręby, czy była w bibliotece miejskiej, czy też w ośrodku Rzemieślnik (tak, kryptoreklama i w ogóle, bo sentyment z dziecięcych i młodzieńczych lat pozostał, nawet jeśli wystrój i atmosfera już nie taka wspaniała, jak kiedyś...) i spodobała się na tyle, by skutecznie zapaść mi w pamięć. A skoro tak, to przy okazji innych zakupów wytropiłem ją w internecie i zamówiłem sobie, by na półeczce sobie stała...
Jest to zdecydowanie przeznaczona dla dzieci, i to nawet bardziej młodszych niż starszych, historia (momentami o budowie szkatułkowej) o tym, jak (chyba bezimienny) tatuś i jego córeczka - Asia, wykorzystując sto piątą kałużę przenieśli się do krainy, w której wszystko (albo prawie wszystko) dzieje się na opak. W wędrówce towarzyszą im kruk Ksawery Kiejstut oraz jamnik Jeremiasz, przeżywając różne dziwne i niekoniecznie zawsze miłe przygody. Już na samym początku na kruka napadł niejaki enklitek, stworzonko wyjadające czerń. I z kruczoczarnego kruka zrobił się biały kruk, w dodatku bardzo niezadowolony z tego faktu. Dla równowagi trzeba było odnaleźć proklitka (coś mi się wydaje, że autor się trochę na językoznawstwo zapatrzył, wymyślając te nazwy), który z kolei żywił się bielą... A po drodze - spotkać całą masę innych niezwykłych stworzeń - krowę morską, żywiącą się wyobrażoną trawą albo pingwina, który zamiast być lizanym, to sam wylizywał zimny psi nos. Niedługo po tym ostatnim spotkaniu wybieliła się i Asi sukienka - tym razem sprawcami zamieszania stały się błękitożerne dintojry, które skorzystały z chwili drzemki wędrowców.
Proklitka znaleźli nawet dość szybko, ale okazało się, że to stworzonko dość kłopotliwe - nie dość, że przygłuche, to jeszcze i roztargnione. Okazało się, że nakłonienie go do konsumpcji bieli wcale nie jest takie proste - a to był najedzony już wcześniej, a to, wysłuchując historii związanej z zielenią, najpierw dostał rozstroju, a potem nabrał na nią apetytu... Przy okazji poznajemy historię o tym, jak to Cyganie władali tajemnicą srebrzenia wszystkiego, o tym, jak jamnik Jeremiasz (w skrócie - Jer, znowu językoznawczo) polował na śnieżne lwy, niedźwiedzia polarnego-albinosa i na srebrnego lisa...a bohaterowie spotykają kolejne dziwne stworzenia - pikolaczka zjadającego korzonki tiań-szań (które smakują jak dowolny smakołyk) tak długo, aż się zamieni w okrągłą kuleczkę, Księżycowego Kota, który bawi się nimi (równie kuleczkowatymi po konsumpcji korzonków) jak piłkami plażowymi, czy, wyjątkowo niebezpieczne - Odbicia, które próbowały zamienić się miejscami i przejąć role bohaterów...
Na tle tego wszystkiego stosunkowo łagodne i poczciwe wydają się dźwiękojadki, pożywiające się grubymi samogłoskami (no macie, znowu językoznawczość!) czy zielony bocian Bonifacy, który w trakcie rozmowy zdradza im, jak ewentualnie mogą powrócić do swojego, normalnego świata. I w tym momencie podróż mogłaby się już zbliżać do końca, ale przecież trzeba było jeszcze przywrócić Ksaweremu kolor. Zanim po raz kolejny odnaleziono proklitka, wędrowców spotkali niedźwiedziopodobni Bumbumkacz z bębnem, Trachtrachacz z kołatką i Plumplumkacz z beczułką. Jak można się domyślać, skończyło się wielkim BUM, równie wielkim TRACH i, chyba największym, PLUM! Nikomu krzywda się nie stała, ale co się nasza czwórka bohaterów najadła strachu, to ich...
Ostatecznie problem Ksawerego rozwiązała tęcza i pasące się na niej dintojry, niestety Asia musiała się pogodzić z tym, że jej sukienka pozostanie biała - wędrowcy zatoczyli koło i znaleźli się z powrotem przy tej kałuży, którą trafili do niesamowitej i tajemniczej krainy i, nie chcąc ryzykować permanentnego zagubienia, postanowili powrócić do domu, w nienajgorszym stanie i ogólnie dobrych humorach. Tak ich wędrówka dobiegła końca.
Powrót do książki po latach wypadł całkiem sympatycznie. Oczywiście - dla dorosłego jest to lektura na 2-3 godzinki, w dodatku momentami zauważalnie naiwna, nie zrobią też już takiego "magicznego" wrażenia nazwy nieznanych istot zamieszkujących Krainę Sto Piątej Tajemnicy. Ale dla młodszych czytelników to wciąż bardzo dobra, poczciwa lektura, co warto podkreślić - pozbawiona jakiejkolwiek przemocy. I z bardzo dobrymi, stylowymi ilustracjami (a przynajmniej takie są w moim wydaniu z 1977). Książka, niestety, nie wznawiana od blisko 30 lat. A szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz