W dzisiejszym odcinku prezentuję zbiorek, zawierający wybrane skecze, przedstawienia i piosenki Studenckiego Teatru Satyryków z Warszawy, z programów wystawianych w latach 1954-1957. Wyszperany za złotówkę na bibliotecznej wyprzedaży, skusił mnie oryginalną okładką i ciekawą na pierwszy rzut oka treścią. Poza tym, jak wiadomo, ukulturalniania się nigdy za wiele. Tak więc postanowiłem dać szanse tej niemłodej już przecież książeczce.
Zacznijmy od plusów - największym jest chyba wstęp, z którego możemy poznać historię STS-u, docenić pasję tych ludzi, którzy absolutnie za darmo, po godzinach, na przekór trudnościom obiektywnym i mniej obiektywnym, sprawili, że pomysł teatralny się zmaterializował. Takie oddolne inicjatywy zawsze warto docenić i pochwalić. Da się także znaleźć przynajmniej kilka ciekawych tekstów - biurokracja jako obiekt satyry nadaje się zawsze i wszędzie, wyśmiewanie "kameleonizmu" politycznego, czy nadmiernej ideologizacji w życiu codziennym, obłudy i hipokryzji - również. Po przeczytaniu skeczu przedstawiającego "trudną" dolę agitatorów w zacofanych wsiach, miałem nadzieję, że reszta książki będzie prezentować poziom przynajmniej nie gorszy, co zapewniłoby mi sporą dawkę uśmiechu na podróż pociągiem. Ale...
No właśnie, jest ale. Większa część tekstów, przynajmniej moim zdaniem, nie najlepiej znosi próbę czasu. Coś, co mogło być (i prawdopodobnie było) przyczyną licznych salw śmiechu, kiedy było wystawiane na scenie w latach 50., w obecnych, zupełnie odmiennych realiach, do tego pozbawione całej otoczki scenicznej, wywołuje co najwyżej lekki uśmiech od czasu do czasu, a częściej - chęć przekartkowania paru stron przy nieco dłuższych skeczach. I raczej nie wynagrodzą tego teksty piosenek Agnieszki Osieckiej czy Andrzeja Jareckiego - choć akurat im nie ma czego zarzucić.
Być może spodziewałem się za dużo, być może w tamtych czasach wpływ cenzury był jeszcze zbyt przemożny, by pozwolić w pełni się rozwinąć studenckim talentom z Warszawy. W każdym razie książka nie dała rady mnie porwać, rozśmieszyć, wyjąć z pociągu i przenieść na widownię teatru. Ale to - mnie. Komuś innemu, jak najbardziej, może przypaść do gustu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz