Kto z Was nigdy nie zetknął się z Dilbertem? Ale tak ani razu, w żadnej gazecie, na żadnej stronie w internecie, w ogóle nigdzie? Dziękuję, nie widzę, możemy kontynuować. Sympatyczny pracownik korporacji bawi nas już od ponad 25 lat, w chwili obecnej możemy wszystkie jego "przygody" prześledzić w internecie - od samego początku aż po najnowsze paski prosto z Ameryki. A mimo to jest Dilbert również bohaterem wielu książek, w tym takich, jak ta, stanowiących zbiór historyjek powiązanych jakimś motywem przewodnim.
Szczerze mówiąc, mając już w przeszłości do czynienia z książkami o Dilbercie (a zwłaszcza z rewelacyjną "Dilbert i cała jego biurowa "menadżeria"" - którą pewnie kiedyś też na tym blogu opiszę), spodziewałem się sporej porcji zdrowego humoru przeplatanego podnosowym "hmm, skąd ja to znam". Niestety, odrobinę się zawiodłem.
Być może, na tyle już przywykłem do biurowych klimatów, że coraz trudniej jest mnie uśmiechnąć za pomocą kolejnych odcinków. Być może odcinki poświęcone kwestiom zarządzania, w których główną postacią jest Rogatowłosy, są mniej zabawne od pozostałych (choć w to wątpię). A może po prostu tym razem niewłaściwie zadziałał dobór i z (chyba) już ponad 10 tysięcy pasków komiksowych zostały wybrane te, które mniej mnie śmieszą? Oczywiście, nie znaczy to, że w całej, cieniutkiej zresztą (112 stron!) książeczce nie ma ani jednego paska na wysokim poziomie. Są. Może nawet, obiektywnie, nie tak mało. Ale chciałem więcej...
Podejrzewam, że więcej radości znajdą w tej książce osoby pracujące w takich kompaniach, stykające się z przedstawianymi (w przejaskrawiony sposób, oczywiście) problemami na co dzień. Jeśli ktoś nie wrósł w środowisko korporacyjne, to według mnie lepiej będzie mu poznawać Dilberta zbiorczo w internecie, niż akurat z tej książki. Polecam w dwóch przypadkach: a) odnalezienie w antykwariacie/na rynku/w przecenie za kilka złotych (nie więcej) lub b) nieznajomość języka angielskiego, wymuszająca korzystanie z polskiego tłumaczenia.