Wydawnictwo Zysk i spółka w swej serii "Podróże retro" wznowiło książkę W. Arsienjewa - "Dersu Uzała". Na samym wstępie powiem, że powieść, napisana w 1923, wciąż może być cenną i ciekawą lekturą, choć, oczywiście, pewne archaiczne cechy stylistyczne dadzą się w trakcie czytania zaobserwować. Ale nie przeszkadzają.
Akcja powieści przypada na koniec 1907 i początek 1908 roku. Autor, carski oficer, etnograf i podróżnik, postanawia kontynuować swoje wcześniejsze badania Dalekiego Wschodu Rosji, tym razem kierując się na dorzecze Ussuri, góry Sichote-Aliń oraz wybrzeże Morza Japońskiego. Wiedząc, że będzie musiał wędrować przez słabo albo w ogóle nie zbadane tereny, często z dala od osiedli ludzkich i współczesnej cywilizacji, pragnie, by w wędrówce, oprócz oddziału strzelców towarzyszył mu Dersu Uzała - myśliwy z narodu Goldów (obecnie - Nanajów), którego poznał rok wcześniej podczas poprzedniej ekspedycji. Uważa jego obecność za niezbędny warunek powodzenia całej wyprawy.
Na szczęście wysłannicy Arsienjewa odnoszą sukces, a Dersu, wędrujący przez tajgę i ciągle zmieniający miejsce pobytu, dołącza do ich ekipy. I rozpoczyna się długa wędrówka w nieznane, jak się okazuje, często niebezpieczne. Czytając książkę musimy pamiętać, że nie jest to powieść przygodowa, a sprawozdanie z podróży, wzbogacone o osobiste przemyślenia autora. Dlatego na łamach książki odnajdziemy mnóstwo bardzo szczegółowych informacji geograficznych: drobiazgowy opis roślinności, napotykanej w lasach, długą listę ryb, zamieszkujących rzeki tajgi, lokalne (i chińskie też) nazwy nawet najmniejszych mijanych potoczków. To może wywoływać pewne znużenie u czytelnika, tym bardziej, że w dzisiejszych czasach nie jest to już wiedza, której nie można zdobyć z bardziej specjalistycznych książek. Ale... nie jest to też główny cel i przesłanie książki.
Znacznie bardziej ciekawe są opisy przygód, jakie spotykały podróżujący oddział oraz ludzi, których napotykano po drodze. O wielkiej ulewie w zimną noc, o wywołanej przez nią strasznej powodzi, czy o spotkaniach oko w oko z groźną ambą - tygrysem syberyjskim, o wiele bezpieczniej czytać, siedząc w ciepłym suchym mieszkaniu, niż przeżywać to osobiście... Można też, również na łamach książki, spotkać gościnnych ludzi tajgi - czy to myśliwych-Udehejczyków, czy też prostych i gościnnych chińskich chłopów, zasiedlających nadamurskie tereny - ale też i dowiedzieć się o okrucieństwie chińskich lichwiarzy albo o strasznym losie, który spotkał koreańskich poszukiwaczy złota...
Najważniejszą jednak zaletą książki jest kreacja postaci tytułowego bohatera. Jest to blisko sześćdziesięcioletni Nanaj, myśliwy, dla którego tajga jest domem, który zna tajgę jak własną kieszeń, albo nawet lepiej. Jest doskonałym tropicielem, potrafi zaobserwować niedostrzegalne dla innych ślady i na ich podstawie odtworzyć wydarzenia, które mogą mieć znaczenie dla ekspedycji. Charakteryzuje go złote serce, jest zawsze gotów do pomocy nie tylko swoim towarzyszom, lecz w ogóle wszystkim napotkanym istotom, dzielić się z nimi swoim skromnym majątkiem. Między Arsienjewem a Dersu nawiązuje się głęboka, męska przyjaźń i obaj wiedzą, że w każdej sytuacji mogą na sobie polegać. W swojej relacji Arsienjew pozwala nam, z właściwym szacunkiem, poznać także niektóre elementy animizmu, wierzeń, którymi Dersu kierował się w codziennym życiu.
Najbardziej przejmujące są momenty z samego końca długiej drogi - Dersu zauważa, że psuje mu się wzrok i nie jest już w stanie strzelać tak celnie, jak niegdyś, a nawet, w leśnej ciemności dojrzeć stojącego obok zwierzęcia. Dla człowieka tajgi, który żyje z polowania - jest to wyrok straszny i bezlitosny. Arsienjew po zakończeniu ekspedycji ofiarowuje swojemu przyjacielowi możliwość zamieszkania razem z nim, w Chabarowsku, chcąc mu choć w taki sposób odpłacić za niejednokrotne uratowanie życia. Jednak Dersu nie może przystosować się do życia w mieście, nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego trzeba płacić za rzeczy, które w tajdze są za darmo dla każdego (drewno na opał, woda...). Nie mogąc się zadomowić w czterech ścianach prosi Arsienjewa o pozwolenie wyruszenia z powrotem do tajgi. Ten zgadza się, ale pod warunkiem, że Dersu wróci za miesiąc, by razem mogli wyruszyć w ostatnią podróż, nad Ussuri, do znajomych z plemienia Tazów - Arsienjew pragnął, by Dersu spędził resztę swych dni tam, gdzie dobrzy ludzie będą się mogli nim odpowiednio zaopiekować. Myśliwy wyrusza do tajgi szczęśliwy i z pieśnią na ustach. Niestety - już nigdy nie wraca. Po dwóch tygodniach do Chabarowska dociera wieść, że Dersu został zabity i obrabowany. Jedyne, co Arsienjew jeszcze może zrobić, to pochować przyjaciela. A gdy dwa lata później wraca w to miejsce, wita go wielki plac budowy nowego miasteczka. Grób zniknął i nie da się go odnaleźć...
Czytając tę książkę trudno się nie zamyślić nad pytaniem - czym jest prawdziwe szczęście? I czy naprawdę potrzeba nam tego wszystkiego, co nas otacza, tych zdobyczy cywilizacji? Owszem, bezdyskusyjnie żyje się nam lepiej, dłużej, zdrowiej. To wszystko prawda. Ale czy na pewno - szczęśliwiej? I choć nie mam bynajmniej zamiaru nawoływać do masowej emigracji w tajgę, to jednak myślę, że Dersu może nas, ludzi współczesnych, nauczyć bardzo wiele - życzliwego traktowania bliźnich, pamiętania o tym, że jesteśmy częścią natury i powinniśmy o nią dbać, o tym, że wszystko, co istnieje, ma jakąś swoją duszę, i nie należy tego niszczyć ani krzywdzić bez absolutnej konieczności. Bo same umiejętności czytania śladów i tropienia są nam jakby nieco mniej przydatne... A drugie pytanie brzmi - czy przypadkiem los nie był mimo wszystko łaskawy dla Dersu? Zginął, ale jako wolny człowiek. A niecałe dziesięć lat później świat, jaki znał, zmienił się bezpowrotnie. Wojna światowa, a następnie władza radziecka, która, jak przyszłość pokazała, skutecznie odcięła małe narody rosyjskiej Północy i Dalekiego Wschodu od ich korzeni, kazała zamienić koczownicze życie w tajdze na osiadłe... Mogę się mylić, ale uważam, że dla człowieka takiego, jak Dersu - byłby to straszliwy kataklizm, którego może i lepiej było nie dożyć...
Powieść była dwukrotnie ekranizowana - w 1961 uczynił to Agasi Babajan, zaś w 1975 Akira Kurosawa. Ten drugi film jest znacznie łatwiej dostępny i zdecydowanie go polecam. Nie tylko ze względu na samą fabułę, ale też i dla pięknych widoków dzikiej przyrody.
Na koniec jeszcze parę słów o tym konkretnym wydaniu. Książka jest, odważę się to powiedzieć, prawdziwym cacuszkiem. Gustowna twarda okładka (ze zdjęciem tytułowego bohatera) z płóciennym grzbietem, lśniący papier, piękne zdjęcia ilustrujące tekst (kadry z filmu Kurosawy, autentyczne zdjęcia ekspedycji, współczesne zdjęcia z Dalekiego Wschodu - tygrysy, wieś Udehejczyków). Do tego wstęp, napisany przez Jacka Pałkiewicza, znakomitego polskiego podróżnika, który przemierzał dzikie zakątki na całej kuli ziemskiej. Mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, bo jest warta każdej wydanej na nią złotówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz