Kupując tę książkę spodziewałem się pasjonujących opisów wędrówek przez dzikie, niezbadane jeszcze i nieucywilizowane krainy. I niby coś takiego dostałem, ale... ale nie do końca. Niemniej - zacznijmy od początku. Książka Ossendowskiego stanowi zapis jego przygód z czasów tuż po rewolucji październikowej, kiedy wraz z rosyjskimi "białymi" próbował uciec przed bolszewikami i przedrzeć się, docelowo, do Chin. Dopóki opisywana jest wędrówka przez rosyjską Syberię, czyta się to całkiem dobrze i narrator potrafi wciągnąć czytelnika w losy bohaterów.
Sytuacja trochę się psuje, kiedy uciekinierzy trafiają do innych krajów - najpierw do Tybetu, a potem, nie mogąc się przedostać przez to terytorium, do Mongolii. Niby nadal akcja jest dość wartka, niby nie brak elementów konspiracyjno-szpiegowskich, które powinny wywoływać napięcie i emocje, ukrywanie się przed "czerwonymi", kontakty z dostojnikami świeckimi i, powiedzmy, wyznaniowymi, nie najgorzej wciąga też pobyt Ossendowskiego w roli doradcy na dworze "Krwawego Barona" Ungerna, prowadzącego nierówną i osamotnioną walkę z bolszewikami. I gdyby na tym książka się skończyła, myślę, że z czystym sumieniem mógłbym wystawić jej dobrą, albo nawet bardzo dobrą ocenę. Niestety potem pojawia się dość obszerny wątek obcowania autora z bogdo-chanem, żywym Buddą i jego mistycznymi widzeniami. I coś, co mogłoby być fascynujące w ujęciu jakiegoś obeznanego z tematem etnologa, staje się niestrawne w opisie Ossendowskiego. Ciężkie to, mroczne i nieprzejrzyste, trudno, przynajmniej mnie, wczuć się w ten klimat i, przynajmniej na czas lektury, przyjąć to za realne.
Do tego dochodzi całkiem poważnie wysuwana przez rozmaitych krytyków kwestia autentyczności opisywanych wydarzeń. Doświadczeni i sławni podróżnicy, etnografowie, którzy w tym samym okresie przebywali na tamtych terenach wskazywali na liczne przypadki mijania się ze stanem faktycznym, sprzeczne czasami nawet ze zdrowym rozsądkiem. Sam autor nie przyjmował krytyki najlepiej, posuwając się do określania swoich adwersarzy (w tym Szweda i Francuza) mianem "sowieckich agentów", co dodatkowo podważa jego obiektywizm. Co prawda, bronił się także twierdząc, że "nie jest to utwór naukowy, lecz tylko romantyczna opowieść o podróży przez Azję Środkową dla szerokiej publiczności", lecz osobiście uważam, że tego typu usprawiedliwienia byłyby w pełni zasadne, gdyby głównymi bohaterami uczynił postaci fikcyjne. Skoro jednak opisuje swoje podróże i wydarzenia, których był naocznym świadkiem, to czytelnik ma pełne prawo oczekiwać, że nie będą one się rozmijać z prawdą. Tymczasem specjaliści wskazują, że podróżnik Ossendowski wykazuje elementarne braki wiedzy z zakresu geografii Mongolii (po której wszak miał wędrować), podważają też możliwości odegrania takiej roli politycznej, jaką sam sobie przypisuje. Wskazują wreszcie, że elementy okultystyczne mogły zostać dodane specjalnie dla poprawienia sprzedaży książki na rynku amerykańskim.
Ogólną ocenę odrobinę podnoszę dzięki zdjęciom Mongolii i Chin z początków XX wieku, jako że tego typu dodatki są zawsze mile widziane. Niemniej jeśli ktoś pragnie autentycznych i rzetelnych wrażeń podróżniczych - nie polecam. Jeśli ktoś szuka powieści awanturniczej, a nie przeszkadzają mu nieścisłości, zmyślenia i potężna dawka ideologii (tym razem, dla odmiany, antybolszewickiej) oraz okultystycznych rozważań, to nie wykluczam, że może być z tej książki bardzo zadowolony. Mnie jednak wymęczyła i myślę, że na długi czas zniechęciła do innych książek tego autora.
Dzięki za recenzję.
OdpowiedzUsuń