Malutkie rosyjskie miasteczko Dno, późna wiosna 1941 roku. Mieszkańcy żyją sobie spokojnie i - w miarę - beztrosko. Wśród nich piętnastoletnia dziewczyna. Tinatina mieszka ze swoją babcią oraz kozą Mussolinim i nienawidzi swojego imienia - dzieci w szkole nie szanują imiena królowej, jednej z bohaterek "Rycerza w tygrysiej skórze", dla nich bohaterka jest jedynie "Tinką-cielęcinką". Ale na ogół wielu poważniejszych zmartwień - nie miewa. Aż tu hitlerowcy napadają na Związek Radziecki, zaczyna się coś, co nasi wschodni sąsiedzi nazywają "Wielką Wojną Ojczyźnianą" i hasło "spokój" przechodzi do czasu zdecydowanie przeszłego.
Babcia Tiny wyrusza do pobliskiej wsi, by przygotować ewakuację w bezpieczniejsze miejsce. Jednak nie wraca przez kilka dni, a do Tiny dociera informacja, że we wsi już - Niemcy. Jak myślicie, co w takiej sytuacji powinna zrobić uczciwa radziecka obywatelka? Ano dobrze myślicie, nie czekać dłużej na babcię, tylko na własną rękę udać się na front, odnaleźć żołnierzy, dołączyć do nich i walczyć z faszystami. Oczywiście - okazuje się to proste. Na bocznych drogach zawsze można znaleźć kogoś, kto do jakiegoś dowódcy dowiezie. Na początku - do batalionu rozpoznawczego. Od żołnierzy dostaje mundur, broń i pseudonim - "Czyżyk". Ale dowódca - na tyły odesłał. A że Tina była uparta, polecenia nie posłuchała i udała się bezpośrednio do sztabu i to całej dywizji od razu. Tam z kolei pułkownik docenił upór i przyjął wygadaną sierotę jako niepełnoletniego ochotnika. Bo kto tam się będzie biurokracją przejmować?
Swoją karierę w wojsku zaczęła w "medsanbacie" - chociaż co to za batalion pięcioosobowy? Bez żadnej konkretnej funkcji - ot, pomocnik od wszystkiego, a to rannych opatrzyć, a to przy operacji asystować, a to za gońca robić. I radziła sobie, jak umiała, raz lepiej, raz gorzej, stając się coraz lepszym żołnierzem. I na tym mogłoby się wszystko skończyć, a Tina zostałaby wykwalifikowaną sanitariuszką, może nawet lekarzem polowym...
Ale do tego wszystkiego musiało wplątać się uczucie. Michał Fiedorenko, młody dowódca. Tina najpierw zobaczyła jego zdjęcie w gazetce frontowej. I tak jej przypadł do gustu, że powiesiła sobie jego zdjęcie, z podpisem "mój narzeczony". A niedługo potem - spotkała go na żywo, w sąsiednim pułku. I się zaczęło - uczucia się w niej umocniły, on je odwzajemnił... O tym, że na froncie uczucia mogą rozkwitać, to nas uczyli Janek Kos z Marusią, tu mamy mniej więcej to samo - czyli spotkania rzadkie, krótkie, ale za to siła uczuć olbrzymia. Na tyle duża, że Michał się oświadcza, wszystko zmierza w kierunku ślubu, tymczasowego przynajmniej przeniesienia na tyły i dalszych szkoleń wojskowych. Ale to byłoby za proste...
W czasie jednej z potyczek z Niemcami Michał zostaje ciężko raniony szrapnelem w bok. I choć zdołano go dostarczyć do punktu sanitarnego, to jednak rana okazuje się śmiertelna, a Fiedorenko umiera na rękach swojej narzeczonej. A ta z kolei najpierw rozpacza, by następnie z olbrzymią zaciętością wziąć broń i razem z innymi ruszyć na pierwszą linię ognia. Obsługując cekaem zostaje ranna i odesłana do szpitala polowego. Tam, oczywiście, nie może spokojnie wysiedzieć i załatwia sobie skierowanie na szkolenie, na kursy dla lejtnantów, które, również oczywiście, zakończyła celująco.
Po kursie marzył jej się przydział od razu na front, na pierwszą linię ognia. A tu w kilku kolejnych dywizjach proponowano jej tylko pracę w sztabie (swoją drogą, aż dziwne, że w czasie II wojny naprawdę 17-letni żołnierz dowolnej płci zaraz po zakończeniu kursów mógł sobie chodzić od dywizji do dywizji i wybierać tę, w której mu zaproponują najlepsze stanowisko...). Najlepsze, co jej zaoferowano, to "próba" przy bateriach przeciwlotniczych, za którą grzecznie podziękowała i powędrowała dalej w poszukiwaniu dowódcy, który zechciałby jej przydzielić jakiś pluton.
Jej ostatnią nadzieję była Dywizja Syberyjska. Trafiła do niej, zupełnym "przypadkiem" w dniu zwycięstwa w bitwie stalingradzkiej. I jakoś tak się złożyło, że w końcu swój pluton dostała. Osobliwy był to pluton, odbiegający od standardów i ideałów żołnierza radzieckiego - i kryminaliści tam byli, i pijacy, i kobiety, a nawet jeden staruszek, bohater wojny domowej. Który wcale nie miał ochoty słuchać nowej, smarkatej plutonowej. Czyżyk stanął przed trudnym zadaniem przekonania do siebie tych ludzi, stworzenia z nich zgranego oddziału, który nie tylko nie przynosiłby wstydu, ale też - odnosił sukcesy w walce i pomagał innym oddziałom.
Jak można się domyśleć, cel zostaje zrealizowany w błyskotliwym stylu, którego najjaśniejszym punktem jest chyba przekształcenie wypadu zwiadowczego w szturmowy i zdobycie przy minimalnym nakładzie sił wioski opanowanej przez faszystów. A potem następuje ciąg dalszy szlaku bojowego, znaczonego śmiercią. Choć oddział Czyżyka ponosi jedna z najniższych strat, to jednak nasza bohaterka musi opłakiwać wielu bliskich jej ludzi. Żegnamy ją już jako dowódcę kompanii piechoty, gdy ranna podczas forsowania Dniepru znów musi trafić do szpitala.
W ogólnym podsumowaniu mamy do czynienia z czymś "czteropancernopodobnym", choć pozbawionym psa i mniejszym objętościowo. Od samego początku wiadomo, że główna bohaterka będzie realizować swoje zamierzenia i odniesie sukcesy, choć przyjdzie jej za to nieraz drogo zapłacić. Patriotyzmu propagandowego jest w książce sporo, można odnaleźć elementy partyjne - od zwykłych szkoleń i zebrań po Komsomoł i przyjęcie do KPZR, nie brak internacjonalizmu - Czyżyk zaprzyjaźnia się z uzbeckimi żołnierzami i nawet uczy się ich języka, są też elementy walki z religią, a konkretnie - porównanie staroobrzędowców do faszystów i ukazanie ich jako barbarzyńców, którzy babkę jednej z żołnierek spalili żywcem za urodzenie nieślubnego dziecka, zaś samo dziecko następnie brutalnie bili przy każdym najmniejszym przewinieniu. Z drugiej jednak strony można też zaobserwować elementy mocno odbiegające od radzieckiego kanonu i idealnej wizji człowieka sowieckiego - Czyżykowi zdarzają się nagany partyjne, w oddziale bez większych problemów funkcjonuje pijak i malwersant (czyżby w KGB kul zabrakło?), schadzki Tiny z Michałem mają dość niedwuznaczny charakter (w końcu garderobę trzeba po nich poprawiać, a pogniecione zboże nie bardzo chce się podnosić...), a jedna z żołnierek w oddziale Czyżyka nawet jest w dość zaawansowanej ciąży! A wszystko to na froncie, w "kraju, w którym nie było seksu"...
Czy więc warto czytać o przygodach tytułowego "ptaszka z charakterem"? Myślę, że mimo wszystko - tak. Przede wszystkim dlatego, że jest to powieść biograficzna, a "Czyżyk" to wojenny pseudonim samej autorki, która doświadczyła wszystkiego (albo prawie wszystkiego), co na kartach powieści spotyka Tinę. Oczywiście, może to być trochę podkolorowane, pewne najdrastyczniejsze realia frontowej walki zostały pominięte, ale w ogólnym kształcie - da się to czytać bez zgrzytania zębami, czasem nawet z lekkim uśmiechem (choćby czytając o frontowym sposobie walki z rosnącymi brodami - ot, po prostu: podpalić i od razu stłumić ogień wilgotnym ręcznikiem. Podobno tak potraktowany zarost nie odrasta przez bardzo długi czas - ale jakoś tak nie mam ochoty sprawdzać tego na sobie...). A zatem - włączamy filtr antypropagandowy i czytamy.