Nagłówek reklamowy

wtorek, 17 czerwca 2014

"Nie wdepnij w kierownika" - Scott Adams

     Kto z Was nigdy nie zetknął się z Dilbertem? Ale tak ani razu, w żadnej gazecie, na żadnej stronie w internecie, w ogóle nigdzie? Dziękuję, nie widzę, możemy kontynuować. Sympatyczny pracownik korporacji bawi nas już od ponad 25 lat, w chwili obecnej możemy wszystkie jego "przygody" prześledzić w internecie - od samego początku aż po najnowsze paski prosto z Ameryki. A mimo to jest Dilbert również bohaterem wielu książek, w tym takich, jak ta, stanowiących zbiór historyjek powiązanych jakimś motywem przewodnim. 
     Szczerze mówiąc, mając już w przeszłości do czynienia z książkami o Dilbercie (a zwłaszcza z rewelacyjną "Dilbert i cała jego biurowa "menadżeria"" - którą pewnie kiedyś też na tym blogu opiszę), spodziewałem się sporej porcji zdrowego humoru przeplatanego podnosowym "hmm, skąd ja to znam". Niestety, odrobinę się zawiodłem.
     Być może, na tyle już przywykłem do biurowych klimatów, że coraz trudniej jest mnie uśmiechnąć za pomocą kolejnych odcinków. Być może odcinki poświęcone kwestiom zarządzania, w których główną postacią jest Rogatowłosy, są mniej zabawne od pozostałych (choć w to wątpię). A może po prostu tym razem niewłaściwie zadziałał dobór i z (chyba) już ponad 10 tysięcy pasków komiksowych zostały wybrane te, które mniej mnie śmieszą? Oczywiście, nie znaczy to, że w całej, cieniutkiej zresztą (112 stron!) książeczce nie ma ani jednego paska na wysokim poziomie. Są. Może nawet, obiektywnie, nie tak mało. Ale chciałem więcej...
     Podejrzewam, że więcej radości znajdą w tej książce osoby pracujące w takich kompaniach, stykające się z przedstawianymi (w przejaskrawiony sposób, oczywiście) problemami na co dzień. Jeśli ktoś nie wrósł w środowisko korporacyjne, to według mnie lepiej będzie mu poznawać Dilberta zbiorczo w internecie, niż akurat z tej książki. Polecam w dwóch przypadkach: a) odnalezienie w antykwariacie/na rynku/w przecenie za kilka złotych (nie więcej) lub b) nieznajomość języka angielskiego, wymuszająca korzystanie z polskiego tłumaczenia.

wtorek, 10 czerwca 2014

"Bolesne dojrzewanie Adriana Mole'a" - Sue Townsend

     Do tej niewielkiego formatu i niezbyt grubej książki zachęciła mnie przede wszystkim jej okładka, powiedziałbym, lekko absurdalna. Nie bardzo wiedziałem, czego się mogę spodziewać (niestety, nie przeczytałem wcześniej poprzedniej części), więc zagłębiłem się w jej strony z lekką dozą nieufności. Na szczęście szybko się jej pozbyłem, ponieważ treść przypadła mi do gustu.
     Zapewne większość z Was (o ile nie wszyscy) miała styczność z przygodami Mikołajka, prawda? No to wyobraźcie sobie, że Mikołajek podrósł i ma około 16 lat, jest intensywnie zainteresowanym seksem (choć w zasadzie tylko teoretycznie) poetą (kiepskim), a do tego ma szczęście/pecha żyć w Anglii w czasach wojny o Falklandy. I do tego pisze pamiętnik. Za to niezmiennie ma dobre chęci, z których nie zawsze wynika coś dobrego. Wyobraziliście sobie? W takim razie - poznajcie Adriana Mole'a!

niedziela, 8 czerwca 2014

"Para w ruch" - Terry Pratchett

     A zatem powracamy do Świata Dysku. Rewolucja przemysłowa trwa w najlepsze, a Moist van Lipwig i jego ukochana żona wciąż są bardzo ważnymi trybikami w skomplikowanej maszynerii Ankh-Morpork. Na scenę natomiast wkracza Dick Simnel. Jego ojciec był znakomitym kowalem, któremu jednak przytrafił się bardzo nieszczęśliwy wypadek podczas pewnych eksperymentów z parą wodną. Syn postanowił pomścić ojca i poskromić jej potęgę, a że kowalem był zręcznym, do tego - wykwalifikowanym matematycznie, ostrożnym i przywiązującym wagę do pomiarów - odniósł sukces, znacznie większy niż którykolwiek z jego poprzedników. Mianowicie stworzył w pełni sprawną i działającą - lokomotywę...
     Jednak sama lokomotywa może niewiele. Potrzebne są też tory... i duuużo pieniędzy, by te tory doprowadzić do innych miejscowości. Dick potrzebuje inwestora i udaje mu się zainteresować swoim pomysłem samego Harry'ego Króla. A kiedy już ten biznesmen się czymś interesuje i dostrzega w czymś potencjał, to można być pewnym, że interes wypali i przyniesie wiele brzęczących monet. Więc sytuacja "drogi żelaznej" malowała się w całkiem jasnych barwach i na tym można byłoby zakończyć filozofowanie, gdyby w sprawę nie zaangażował się Patrycjusz. Ten z kolei, jak zwykle mając oko na wszystko, co może być istotne dla Ankh-Morpork, nie mógł pozwolić, by kolej rozwijała się w sposób niekontrolowany. Więc Moist został oddelegowany na swoje trzecie stanowisko - nadzorcy projektu kolejowego.

środa, 4 czerwca 2014

"Myślenie ma kolosalną przyszłość" - praca zbiorowa

     W dzisiejszym odcinku prezentuję zbiorek, zawierający wybrane skecze, przedstawienia i piosenki Studenckiego Teatru Satyryków z Warszawy, z programów wystawianych w latach 1954-1957. Wyszperany za złotówkę na bibliotecznej wyprzedaży, skusił mnie oryginalną okładką i ciekawą na pierwszy rzut oka treścią. Poza tym, jak wiadomo, ukulturalniania się nigdy za wiele. Tak więc postanowiłem dać szanse tej niemłodej już przecież książeczce.
     Zacznijmy od plusów - największym jest chyba wstęp, z którego możemy poznać historię STS-u, docenić pasję tych ludzi, którzy absolutnie za darmo, po godzinach, na przekór trudnościom obiektywnym i mniej obiektywnym, sprawili, że pomysł teatralny się zmaterializował. Takie oddolne inicjatywy zawsze warto docenić i pochwalić. Da się także znaleźć przynajmniej kilka ciekawych tekstów - biurokracja jako obiekt satyry nadaje się zawsze i wszędzie, wyśmiewanie "kameleonizmu" politycznego, czy nadmiernej ideologizacji w życiu codziennym, obłudy i hipokryzji - również. Po przeczytaniu skeczu przedstawiającego "trudną" dolę agitatorów w zacofanych wsiach, miałem nadzieję, że reszta książki będzie prezentować poziom przynajmniej nie gorszy, co zapewniłoby mi sporą dawkę uśmiechu na podróż pociągiem. Ale...
     No właśnie, jest ale. Większa część tekstów, przynajmniej moim zdaniem, nie najlepiej znosi próbę czasu. Coś, co mogło być (i prawdopodobnie było) przyczyną licznych salw śmiechu, kiedy było wystawiane na scenie w latach 50., w obecnych, zupełnie odmiennych realiach, do tego pozbawione całej otoczki scenicznej, wywołuje co najwyżej lekki uśmiech od czasu do czasu, a częściej - chęć przekartkowania paru stron przy nieco dłuższych skeczach. I raczej nie wynagrodzą tego teksty piosenek Agnieszki Osieckiej czy Andrzeja Jareckiego - choć akurat im nie ma czego zarzucić.
     Być może spodziewałem się za dużo, być może w tamtych czasach wpływ cenzury był jeszcze zbyt przemożny, by pozwolić w pełni się rozwinąć studenckim talentom z Warszawy. W każdym razie książka nie dała rady mnie porwać, rozśmieszyć, wyjąć z pociągu i przenieść na widownię teatru. Ale to - mnie. Komuś innemu, jak najbardziej, może przypaść do gustu.

niedziela, 1 czerwca 2014

"Kraina Sto Piątej Tajemnicy" - Zbigniew Żakiewicz

     No cóż. Dzień Dziecka dziś, więc złamię regułę zachowywania kolejności i zamieszczę lekturę dla naszych milusińskich (dwie inne, już niekoniecznie dziecięce - w nadchodzącym tygodniu). Zetknąłem się z nią podczas któregoś z wyjazdów do Szklarskiej Poręby, czy była w bibliotece miejskiej, czy też w ośrodku Rzemieślnik (tak, kryptoreklama i w ogóle, bo sentyment z dziecięcych i młodzieńczych lat pozostał, nawet jeśli wystrój i atmosfera już nie taka wspaniała, jak kiedyś...) i spodobała się na tyle, by skutecznie zapaść mi w pamięć. A skoro tak, to przy okazji innych zakupów wytropiłem ją w internecie i zamówiłem sobie, by na półeczce sobie stała...
     Jest to zdecydowanie przeznaczona dla dzieci, i to nawet bardziej młodszych niż starszych, historia (momentami o budowie szkatułkowej) o tym, jak (chyba bezimienny) tatuś i jego córeczka - Asia, wykorzystując sto piątą kałużę przenieśli się do krainy, w której wszystko (albo prawie wszystko) dzieje się na opak. W wędrówce towarzyszą im kruk Ksawery Kiejstut oraz jamnik Jeremiasz, przeżywając różne dziwne i niekoniecznie zawsze miłe przygody. Już na samym początku na kruka napadł niejaki enklitek, stworzonko wyjadające czerń. I z kruczoczarnego kruka zrobił się biały kruk, w dodatku bardzo niezadowolony z tego faktu. Dla równowagi trzeba było odnaleźć proklitka (coś mi się wydaje, że autor się trochę na językoznawstwo zapatrzył, wymyślając te nazwy), który z kolei żywił się bielą... A po drodze - spotkać całą masę innych niezwykłych stworzeń - krowę morską, żywiącą się wyobrażoną trawą albo pingwina, który zamiast być lizanym, to sam wylizywał zimny psi nos. Niedługo po tym ostatnim spotkaniu wybieliła się i Asi sukienka - tym razem sprawcami zamieszania stały się błękitożerne dintojry, które skorzystały z chwili drzemki wędrowców.